“Faktyczny Dom Kultury – czy to kultura prawdziwa?”

W Gazecie Wyborczej czytam: „Faktyczny Dom Kultury – tak będzie się nazywało nowe miejsce przy ul. Gałczyńskiego. Poprowadzi je Instytut Reportażu i Stowarzyszenie Polis.

(…). Faktyczny, – bo będzie zajmował się sztuką faktu i dlatego, że codziennie będzie się tu coś działo – wyjaśnia nazwę Mariusz Szczygieł. Chcą stworzyć scenę teatru faktu prezentującą spektakle oparte na reportażach, zajmujące się doraźnymi problemami, historiami ludzi (jak np. Violetta Villas, Doda, Julia Tymoszenko) i grup, np. Oburzeni.

Z częścią wydarzeń będziemy jeździć po Polsce i pokazywać je w innych miastach- zapowiada Wojciech Tochman”.

Jakoś mało ciekawa ta zapowiedź, 120 metrów kwadratowych dla doraźnych problemów i historii Dody? I to codziennie? I jeszcze pokazywanie w innych miastach?

Nie wiem ile metrów kwadratowych miała knajpa Atlas we Lwowie, ale powtarzam za autorem wspomnień „..Był to lokal ponadnarodowy, ponadpolityczny i ponadwyznaniowy, prawie, że eksterytorialny. Siadywał tu razem i pił i przekomarzał się tradycyjny poeta-kataryniarz z awangardowym młodzikiem czy ponurym futurystą, malarz akademicki z niezrozumiałym abstrakcjonistą siedział obok rewolucjonisty i komunisty pochodzącego z ziemiańskiej lub bogatej żydowskiej rodziny, dalej lub nawet z nimi bratał się sanacyjny generał i profesorowie uniwersytetu, politechniki czy eksportówki, księża, redaktorzy, brat-łata (…) był ów lokal i szkołą życia, akademią literatury, dobrego tonu, dowcipu, miejscem konkursów krasomówczych, aktorskich, koncertów, dysput artystycznych, spotkań codziennych i nadzwyczajnych, szpitalem położniczym kawałów i powiedzonek, stanowił świat dla siebie. Ach, ileż tam było cudnych typów? Co piątku do Atlasa schodzili się profesorowie i lekarze po posiedzeniach lekarskich, we czwartki w małej sali urzędowali studenci niemieccy, od 5 do 7 wieczorem „demokratyczny stół” z Bartelem patrzył, jak przy stole mecenasa Pierackiego zbierali się endecy, a „Zespół Stu” z Mękarskim, Stahlem, Hrabykiem i Piestrzyńskim, skupiający się wokół „Słowa Polskiego”, patrzył na stolik króla Lwowa Henryka Zbierzchowskiego, który tu więcej czasu spędzał niż w biurze, redakcji i domu łącznie (…) Każdy lokal ma swe osobliwości i zwyczaje. Karykatury robione przez Sichulskiego, Procajłowicza, Grusa, Artura, Szyka, Kondora, Bickelsa i Makułę oraz malowidła pędzla Dębickiego i Wygrzywalskiego na ścianach-z wierszykami obecnych to poetów i kund – były sławne na całą Polskę. Zachwycali się później nimi, za czasów rosyjskich, Korniejczuk i graf Aleksy Tołstoj. W tym lokalu można było zamówić wiersz na imieniny narzeczonej czy babci, sonet miłosny dla najdroższej, fraszkę, slogan, obraz lub przemówienie na pogrzeb, a co ciekawsze, czasem można tu było w ten sposób zapłacić za konsumpcję.”

I co uczynił brak znajomości naszej bogatej historii? ( a co dopiero będzie się działo po wprowadzeniu podręcznika „Ku współczesności”, który jako tendencyjna reklama poglądów jednej opcji politycznej z historią niewiele ma wspólnego. Niczym podręcznik historii z 1951 roku, podręcznik rosyjski przełożony na polski, Jefimowa czy Jefremowa. Historia XIX i XX wieku a w nim tylko historia ruchu robotniczego. A gdzie silnik parowy?).

Zamiast prezentowania historii ludzi, całej plejady wspaniałych, barwnych postaci i ich wiedzy i niezwykłych pomysłów, przy ul Gałczyńskiego będą zapewne rozmowy o kolorach podwiązek, modelowaniu włosów i paznokci.

A może nic się nie zmieniło od czasu PRL?. W związku z 80 rocznicą urodzin wspaniałego człowieka i światowej sławy kompozytora, Wojciecha Kilara, Antoni Wit opowiadał w audycji radiowej o blokadzie koncertów Wojciecha Kilara przez władze komunistyczne w Katowicach. W przeciwieństwie do Krakowa, gdzie nikomu nie przyszło do głowy upolityczniać kunszt mistrza. Wojciech Kilar pochodzi ze Lwowa i tak pisze w swej biografii: Znam osoby, które bywały w świecie, widziały Rzym, Paryż, Londyn, Nowy Jork, Ateny (…) i które odwiedzając po raz pierwszy Lwów mówią: Mój Boże, nie wiedzieliśmy, że pochodzisz z tak cudownego miasta. To najpiękniejsze, najwspanialsze polskie miasto.

http://wojciechkilar.pl/biografia-1

Pewnie nie doczekam się w Warszawie, w Faktycznym Domu Kultury, debaty nad Historią Filozofii Władysława Tatarkiewicza, choć akurat nie urodził się we Lwowie tylko w Warszawie, o której pisze: „Warszawa w owych latach mego dzieciństwa miała wielu mieszkańców, ale była małym miastem. Wszystko w przybliżeniu działo się między Nowym Światem a Marszałkowską i między Miodową a Piękną.(…) Na Saską Kępę można się było dostać tylko łódką. Konne dorożki i konne tramwaje były lokomocją zupełnie wystarczającą.”

Władysław Tatarkiewicz urodził się 3 kwietnia 1886 r. w Warszawie. Kształcił się na tajnych kompletach Uniwersytetu Latającego w Warszawie, a także w Zurychu, Berlinie, Marburgu, Paryżu i Lwowie. Już wtedy ujawnił się szeroki wachlarz jego zainteresowań (studiował prawo, psychologię, filozofię, antropologię, zoologię oraz historię sztuki).

http://www.kul.pl/zyciorys-prof-wladyslawa-tatarkiewicza,art_11967.html

Bogate życie Władysława Tatarkiewicza, obcowanie ze sztuką, kulturą, nauką i znakomitościami II RP przyczyniły się do jego wspaniałej kariery naukowej. Dużo podróżował, choć pisze skromnie: „jeździłem od młodu trochę po świecie: jak na dzisiejszą miarę przeciętnie, jak na owe dawne czasy-dużo.” Pierwszą zagraniczną, turystyczną podróż odbył do Kopenhagi, gdzie rodzice chcieli zobaczyć muzeum Thorvaldsena. Jako student, w 1905 roku wybrał się z Zurychu na klasyczne wejście nocą na Righi oraz przebył „drogę z św. Gottarda przez Furka Pass i gleczer Rodanu”. Dwukrotnie podróżował nad Ren (raz na rowerze), raz do Saskiej Szwajcarii i Gór Herzu. „Wtedy wsiadłem do innego pociągu, niżbym powinien, i zajechałem przypadkiem przez błogosławioną pomyłkę do Hildesheimu, jednego z najpiękniejszych miast środkowej Europy. (…) Lato 1911, po doktoracie, spędziłem na pięknej dzikiej wyspie na Oceanie, Belle-Isle-en-Mer. Byłem tam z mym uniwersyteckim niemieckim przyjacielem z Marburga, później tak sławnym historykiem filozofii, Heinzem Heimsoethem. Co lato były inne podróże. Jednego lata z bratem byliśmy w Dreźnie, Monachium, Lucernie, Fryburgu, Montreux. Z Monterux poszedłem przez góry, a potem pojechałem dyliżansem przez Gruyere do kartuzji Valsainte, wysoko położonej w górach: każdy miał prawo zajechać do klasztoru, niczym się nie legitymując, nie podając nazwiska. O piątej rano budzono na nabożeństwo. Tego surowego, przejmującego kartuskiego kościoła do końca życia nie zapomnę”.

W 1921 roku udał się do Paryża na wielką wystawę sztuki polskiej, jej komisarzem był znajomy Władysława Tatarkiewicza, znakomity rzeźbiarz Edward Wittig. Ministrem pełnomocnym Polski był wówczas Maurycy Zamoyski. Na odczyty i wykłady zapraszano go do Genewy, Brukseli, Holandii od Rotterdamu po Utrecht, ale również do Rio i Sao Paulo w Brazylii. Był też okres wileński w życiu Profesora.”Zaczął się wspaniałym otwarciem Uniwersytetu, uroczystym pochodem przez miasto. Wilno nie zapomniało swej tradycji, a że blisko przez 100 lat było pozbawione szkoły wyższej, tym bardziej umiało ją cenić.A ile znakomitych jak Ferdynand Ruszczyc, Marian Zdziechowski, Stanisław Kościałkowski, Marian Massonius, Michał Siedlecki czy ks. Kazimierz Zimmermann. Asystentem katedry był Benedykt Woyczyński, wdowa po nim wstąpiła do klasztoru i przez wiele lat, jako matka Benedykta była przełożoną Lasek. Wraz z żoną Władysław Tatarkiewicz zrobił katalog blisko pół tysiąca rękopisów filozoficznych, przeważnie skryptów odziedziczonych po dawnych klasztornych kolegiach.Semianria ze studentami odbywały się poza miastem czy na cmentarzu na Rossie.”Gorzej było tylko, gdy trzeba było jeździć do Warszawy: most na Niemnie pod Grodnem uginał się i chwiał pod pociągiem, potem zaniechano tego połączenia.”
A w Warszawie, która była dla Profesora najważniejsza? Cztery dni tygodnia oddane uniwersytetowi. Po wykładach profesor przyjmował słuchaczy, a potem sam siebie douczał w bibliotece. Seminaria, Rada Wydziału, posiedzenia Towarzystwa Naukowego i Filozoficznego. A i bujne życie towarzyskie, przyjaźnie z cudzoziemcami, niektóre pół wieku trwające jak z Ellen Ankarsvard, córką ministra Szwecji, która nauczyła się polskiego i uczęszczała na wykłady uniwersyteckie.

No cóż, nienawiść trwa. Odsunięty przez komunistów, młodych, urzeczonych ideologią marksistowską został celowo zapomniany. Nie zagości i teraz w Faktycznym Domu Kultury, który nomen omen mieści się przy ulicy Gałczyńskiego, spolegliwego poety.

Ograniczenie faktów i historii do Dody czy Viletty Villas wzbudza we mnie wątpliwości co do rzetelności twórczości Mariusza Szczygła jako reportera, na jakiej podstawie buduje wizerunek innych narodów.

A poczucie humoru lwowiacy mieli niczym Czesi. I nie zaściankowe. „Gdy zaś do tego Hollendra przyjechał Artur Marya Swinarski i obaj razem jedli kolację, Szczepku i Tońku stają obok nich z miotłami na ramionach i stoją jak żołnierze na warcie. Trzeba pamiętać, że Artur Marya był nie tylko świetnym poetą, ale i miał opinię wybitnego pederasty. Kiedy ktoś ich spytał, po co tam tak stoją, odpowiadają:

„My tu przyśli pilnować cnoty Tadzia!”.

Wracając do sceny Faktycznego Domu Kultury, pomysł objazdu Polski z częścią wydarzeń kojarzy mi się z opowieścią Jacka Łukasiewicza. Z końcem czerwca 1952 roku zachorował na gruźlicę i znalazł się w sanatorium. Zamieszkał w pokoju z młodymi działaczami partyjnymi, między innymi pierwszym sekretarzem komitetu powiatowego partii w Suwałkach. Niezwykle zaangażowani, wieczorami i nocami pisali referaty i dyskutowali, w całym sanatorium odbywały się zebrania. „Ilość tak zwanych zebraniogodzin dla gruźlików była wprost niesłychana, co spowodowało, że wizytująca sanatorium grupa lekarzy radzieckich po zapoznaniu się z bogatym życiem ideologicznym sanatorium oświadczyła, że pacjenci muszą się leczyć.” Zaangażowali się w ruch artystyczny, chór pacjentów przygotował akademię na 22 lipca, „potem wsadzono nas wszystkich na otwarte ciężarówki i po zapylonych drogach jeleniogórskich jeździliśmy od spółdzielni produkcyjnej do spółdzielni. I tam chór gruźlików, nad głowami płowowłosych dzieci, które siedziały w pierwszym rzędzie, plując i kaszląc prątkami Kocha, deklamował Mandaliana i śpiewał pieśni rewolucyjne . (Jacek Trznadel – Hańba domowa).
Mam inny “dom kultury”, tam dzieje się wiele, różnorodnie i wspaniale, jak we Lwowie- to niezależne media i spotkania z niezależnymi twórcami. Polecam, różnorodność nas wzbogaca.

Bożena Ratter

Podobne artykuły

5 thoughts on ““Faktyczny Dom Kultury – czy to kultura prawdziwa?”

  1. Szanowna Pani Ratter,
    pozwoli Pani, że dokończę ten bardzo dobry podtytuł Pani bloga.
    “Gdy chcesz coś powiedzieć…” – pomyśl, myślenie nie boli.

    Nie wiem ile metrów kwadratowych miała knajpa Atlas we Lwowie, ale powtarzam: “Wrzenie świata” na Gałczyńskiego 7 jest to lokal ponadnarodowy, ponadpolityczny i ponadwyznaniowy, prawie, że eksterytorialny. Siadywał tu razem i przekomarzał się Andrzej Stasiuk, Piotr Semka, Adam Daniel Rotfleld, Agata Tuszyńska, Hanna Krall, Swietłana Aleksiejewicz, Asne Seierstad, Matthiew Tyrmand, Krzysztof Warlikowski, Liao Yiwu i setki osób ważnych dla literatury faktu w Polsce i na świecie. Z naszym programem merytorycznym może się Pani zapoznać na http://www.instytutr.pl

    Faktyczny Dom Kultury będzie dopełnieniem “Wrzenia świata” – kluboksięgarni Instytutu Reportażu, która mieści się na przeciwko.

    Na jakiej podstawie wyciąga Pani z notatki prasowej taką supozycję: “Ograniczenie faktów i historii do Dody czy Viletty Villas wzbudza we mnie wątpliwości co do rzetelności twórczości Mariusza Szczygła jako reportera, na jakiej podstawie buduje wizerunek innych narodów”?
    Zbyt duży kwantyfikator Pani stosuje, Droga Pani, kompromitujący dla inteligentki.

    Teraz przejdźmy do Pani wyobraźni. Wywiedzenie z Pani wyobrażeń stwierdzenia, że nie będzie u nas debaty o Tatarkiewiczu (zajmujemy się literaturą faktu a nie filozofią, ale zapewniam Panią, że jeśli wyjdzie biografia profesora lub reportaż o nim, na pewno będziemy promować we Wrzeniu tę książkę), a więc wywiedzenie z Pani wyobrażeń wniosku, że jesteśmy elementem kampanii komunistycznej nienawiści byłoby podłe, gdyby nie było tak głupie jak jest.
    A wie Pani, że moja sąsiadka pani Kowalska mnie nienawidzi. Proszę sobie wyobrazić, że chce iść do restauracji i zapewne nie zamówi frytek. A ja tak lubię frytki! To jak inaczej to nazwać, jak nie nienawiścią do mnie?

    Zastanawianie się, czy FDK to “kultura prawdziwa”, kiedy nie ogłosiliśmy jeszcze żadnego programu, co więcej – nawet nie wyremontowaliśmy lokalu; supozycje, rozdzieranie szat i złośliwość, przypomina mi reakcje lewicowych i liberalnych mediów na Jarosława Kaczyńskiego. Jeszcze nie otworzył on ust, a już wiedzą, co powiedział i to komentują.

    “Kultura prawdziwa”… Z kulturą prawdziwą to jak z prawdziwym człowiekiem. Każdy człowiek jest prawdziwy. Tak każda kultura jest prawdziwa. I Tatarkiewicz, i Doda. Wszystko, co człowiek stworzy materialnego i niematerialnego jest jego kulturą.

    Inteligencja typu XIX-wiecznego znała umiar i proporcje. Sztuką było zostawać w swoich proporcjach, czego nie umiało nuworyszostwo.
    Bardzo Panią proszę o przeczytanie przed następnym Pani tekstem nazwy portalu na którym Pani pisze.

    Pozdrawiam bardzo serdecznie, Mariusz Szczygieł

  2. Piotrek

    “Z kulturą prawdziwą to jak z prawdziwym człowiekiem. Każdy człowiek jest prawdziwy. Tak każda kultura jest prawdziwa. I Tatarkiewicz, i Doda. Wszystko, co człowiek stworzy materialnego i niematerialnego jest jego kulturą. ”

    I tutaj jest sedno – nie zaprzeczam, że Doda jest prawdziwym człowiekiem, na ile jej działania mają jednak wspólnego ze słowem “Kultura”, tym rozumianym w pojęciu klasycznym (bo przecież nie dyskutujemy o ulepku pt. “kultura masowa” – to już zupełnie inna sprawa…
    Pozdrawiam

  3. Piotrek

    ps.: rozumiem, że jest to swoista próba stworzenia nowego wizerunku; słowotwórstwo, podobnie tak, jak powstało słowo-pojęcie:”kultura masowa”, teraz będzie promowane określenie “kultura prawdziwa” mające zapewne na celu zawłaszczenie pojęcia i rozumienia słowa i terminu Kultura – poprzez określenie “prawdziwa” deprecjonujące poprzednie rozumienie odbieranie KULTURY jako nietrafne w całej rozciągłości terminu i zawłąszczające sobie tą jej prawdziwość wynikającą z wielowiekowej ugruntowanej tradycji sięgającej do czasów starożytnych…
    Cóż, świat schodzi na psy…

  4. wojtek

    Jak by nie było Panie Szczygieł to termin “bez przesady” działa też w drugą stronę odnośnie komentarza co do kultury.

  5. wojtek

    …tej tzw. “kultury prawdziwej” a może … kultury populistów…

Comments are closed.