Samodzielność niesie radość

Wtedy kiedy nie musimy nadmiernie troskać o zaspokajanie podstawowych potrzeb bytowych, możemy być po prostu bardziej… ludzcy. Ot! Taka prawda objawiona. Stać nas na to, bo mniej jest trosk na głowie. Przynajmniej teoretycznie jest wreszcie czas by pochylić się nad tymi, którzy mają większe od nas problemy, podzielić się. I nie chodzi tylko o spontaniczne akcje zbiórek pieniężnych na jakiś szczytny cel… Chociaż to i inne objawy solidarności z poszkodowanymi życiowo jest godne postawienia pomnika Anonimowego Darczyńcy w samym centrum naszego kraju. Ale pomników u nas dostatek, więc może jednak dajmy sobie spokój…

Chodzi nie tylko o materialną pomoc, ale także o codzienne podejście do tematu ludzi gorzej radzących sobie z rzeczywistością, wykluczanych czy pomijanych. Bardziej oczywiste się staje to (no, może nie dla garstki ludzi), że w przestrzeni publicznej jest miejsce dla wszystkich. Nieważne jak bardzo inni są od tak zwanej większości. Co można zrobić? Zauważyć, a jeśli trzeba- pomóc. I już. To takie proste- moje potrzeby są zaspokojone, więc mogę dać coś od siebie. Jednak tylko z pozoru to takie proste i oczywiste.

Czy kiedyś było inaczej w tej materii? Czy ludzie byli gorsi, mniej tolerancyjni, zajęci sobą? Nie sądzę. Wyglądało to może inaczej, ale pod pewnymi względami byli bardziej zaangażowani społecznie. Ale przede wszystkim byli też zaangażowani we własne życie. Jedno i drugie się nawzajem nie wyklucza, a wręcz doskonale uzupełnia.

Dlaczego tak było? Bo wtedy ludzie wiedzieli, że nikt za nich pewnych rzeczy nie zrobi. W ich świadomości nie istniał mityczny „Ktoś”, który ma zrobić coś z tą czy inną trudnością. Albo z problemami innych. Doskonale wiedzieli, że nie ma rozwiązań systemowych, odpowiednich służb, które się zajmą, nie ma przepisów regulujących tamto i owamto.

Istnieje pewien schemat: ktoś wpada na jakieś genialne rozwiązanie, potem je testuje, następnie jest ono wdrożone. A na samym końcu tego procesu jest większość społeczeństwa, która używa tego rozwiązania. Jest to jak najbardziej naturalne, ale tylko do czasu kiedy odbywa się refleksyjnie. Pomimo wielu ułatwień jakimi obdarza nas współczesny świat, nie jesteśmy zwolnieni z samodzielnego myślenia. Brak tego elementu prędzej czy później kończy się katastrofą. I nie chodzi tylko o właściwe używanie różnych wynalazków. Mam na myśli także korzystanie z rozwiązań systemowych, które w założeniu mają podnieść jakość życia, ale w konsekwencji powodują często obumieranie (auto)refleksji. Wcale nie takie powolne, jakby się na pierwszy rzut oka wydawało.

Czyli tam gdzie normą jest, że można najeść się do syta i nie trzeba uciekać przed niebezpieczeństwem, ludzie mogą żyć spokojniej. I cieszyć się tym co mają. Ale pojawiają się problemy o jakich nawet się nie śniło się naszym przodkom. A wynikają one z ulegania złudzeniom i uśpienia czujności. Takiej zwykłej, życiowej.

Połączenie jednego z drugim daje mieszankę gazu bojowego, który ogłupia. Żonglowanie chlebem i igrzyskami w tej sytuacji nigdy nie było takie proste jak dzisiaj. A od „proste” do „prostackie” droga jest bardzo krótka.

Mamy dostęp do takich ułatwień o jakich poprzednie pokolenia mogły tylko marzyć. Czy umiemy z nich korzystać właściwie? Czy nie dajemy się nabrać?

A na co nabrać? Ano na to, że jest tak łatwo, lekko i przyjemnie, że już o nic nie musimy się martwić.

Często słyszymy narzekania wokół, że ludzie są oszukiwani. Oszukiwani przez system (państwowy, bankowy, parabankowy etc.), oszukiwani przez cwaniaków i złodziei działających ochoczo i bardzo sprawnie poza tymi systemami… No, cóż… zawsze tak było. Ochrona- rozwiązania, które powstały dla obrony bezradnych wobec tego rodzaju przemocy jest w tej mierze bezcenna. Nie zdajemy sobie sprawy jako ludzie współcześni o jak wiele rzeczy nie musimy się martwić w związku z tym. Ale jest też i druga strona medalu.

Kto starszy ten niech sobie przypomni jak w latach dziewięćdziesiątych wyglądały polskie ulice- Nadzieja i Beznadzieja szły w parze. Bezrobocie, często brak perspektyw na to, że jutro będzie lepiej. A w tym wszystkim spora grupa ludzi, która próbuje bezwzględnie na tym zyskać . Bo mogli. Bo się dało. Ile to kradzieży, oszustw, pobić i innych krzywd ludzkich nie było zgłaszanych na policję.. To i tak by nic nie zmieniło. Stan państwa, a co za tym idzie wszystkich służb, był w stanie katastrofalnym. Trzeba było rozmontować to co zostało po poprzednim systemie i zrobić coś nowego. A w tak zwanym międzyczasie było fatalnie.

Chodzenie po polskich ulicach jest bezpieczne. To norma, nad którą się dzisiaj raczej nie zastanawiamy. Oczywiście, jak zawsze i wszędzie trzeba mieć się na baczności i lepiej nie pytać w ciemnym zaułku: „Przepraszam, czy tu biją?” Jest jakieś ryzyko, że uzyskamy odpowiedź, której byśmy nie chcieli usłyszeć. Czasami coś pójdzie nie tak. Ale w ogólnym rozrachunku jest przecież dobrze. Czyż nie?

I ten właśnie „ogólny rozrachunek” usypia czujność. Dlatego też wielu z nas ma często nieuzasadnione pretensje kiedy coś się stanie. A rozciąga się to na całe nasze życie, nie tylko na tak ekstremalne sytuacje. Bo nie widziałem drobnego druku, bo nie słyszałam, bo nie wiem, bo nikt mi nie powiedział, bo… bo… bo… Żenujące i infantylne kiedy tak się na to z boku patrzy, prawda?

I to jest problem- koniec końców jesteśmy skazani na to, że ktoś zrobi coś za nas. Pomyśli i powie co robić. Otrzymamy miły głask z równoczesnym, bardzo zręcznym założeniem kasku- dla naszej ochrony, rzecz jasna. Tyle, że ten kask ma wmontowane na stałe klapki na oczy. Wszystko bowiem tylko na etapie obiecywania wygląda jak raj na ziemi.

Jeżeli tak ma wyglądać rozwój naszej cywilizacji to ja poproszę o odrobinę prymitywizmu, szczyptę barbarzyństwa i ciut zacofania.

W pierwszej kolejności odsuwamy od siebie możliwość wykazania się inicjatywą, zrobienia czegoś samodzielnie. Pomijając fakt, że sami w ten sposób robimy sobie krzywdę (chociaż na pierwszy rzut oka tego nie widać), to stąd blisko do drugiego kroku- przerzucania ciężaru na innych właśnie. Konkretnych ludzi lub instytucji. I dlatego tak wiele osób czuje się oszukanych. Albo uciśnionych. Bo mają na kogo zrzucić winę. I może trudno w to uwierzyć, ale magia istnieje! Bo w takim momencie nagle pojawiają się ci, którzy nieszczęśników utwierdzają w ich przekonaniu, ordynarnie wykorzystując tę ich słabość.

W czasach rodzącego się kapitalizmu roiło się od tych, którzy jak tylko mogli tak wykorzystywali fakt, że inni byli bez wyjścia. Ekonomicznie uzależnieni, głodni. A teraz przyszła niepostrzeżenie inna obrzydliwość- od lat panoszą się populiści. Zawsze byli, ale istnieli sobie marginalnie, otoczeni garstką wyznawców, troszkę obśmiewani, niegroźni.

A dziś… nieważne jakie hasła widnieją na ich transparentach. I po której stronie znajduje się ich serce czy inny organ. To bez znaczenia- populizm to populizm. Łatwo na nim wjechać na szczyt bardzo szybką windą. Spory tam tłok, trzeba przyznać. I bardzo kolorowo.

Słuchając polityków z rożnych stron człowiek ma wrażenie, że nic tylko ma coś dostać. Polityka nie polega dzisiaj na mówieniu o zmianie na lepsze (nawet jeżeli takie słowa są używane), tylko na wręczaniu łapówki społeczeństwu. Z tego co to społeczeństwo samo wytworzyło- tak na marginesie.

Dzieciom wyznacza się granice. Dla ich bezpieczeństwa, do tego, żeby im pomóc nabyć umiejętność życia w społeczeństwie. Ale co zrobić jeśli ktoś dał temu społeczeństwu i obiecuje następne złote góry? Inni też będą musieli to robić. Niestety, standardy zostały wyznaczone. Trzeba opowiadać pięknie, okrągłymi słowy bajki, bo ktoś inny już to robił przedtem. Katastrofa.

Każdy z nas lubi mieć rację. Kochamy ten moment kiedy ktoś potakuje energicznie i z wielkim zaangażowaniem słuchając naszych racji. I każdy chciałby być potraktowany jako ten wyróżniony, inny. Nie oszukujmy się, że jest inaczej. Dlatego też jeżeli ktoś się pochyla nad nami i mówi jacy to jesteśmy biedni i wykorzystywani, to łatwo jest nam w to uwierzyć. I łapczywie zagarnąć dla siebie ile się da. Póki dają. Rzecz naturalna i nie ma w tym nic dziwnego. Przez chwilę jest łatwiej żyć. Po to też skwapliwie korzystamy z wynalazków. Dla ułatwienia. I tak samo traktowane są rozwiązania systemowe. Złudne wrażenie, że ktoś się nami zajął. Taka pomoc i ulga. Męczyć się nie trzeba i udowadniać, że nam się coś należy, bo już ktoś inny to wskazał. Jest ukonstytuowane i basta!

Rozdawanie i obiecywanie „zajęcia się wszystkim” powinno budzić grozę. Powinno, a nie budzi. A nie jest to nic innego jak poniżanie i robienie z obywateli własnego kraju poczciwych idiotów sterowanych jak bezwolne kukły- dla własnej korzyści.

Brutalne? Ojej… I… uwaga… na takie działania nie ma kwalifikacji prawnej. A jednak! Brakuje paragrafu na taką ordynarność… w dzisiejszym poukładanym świecie… Aż trudno w to uwierzyć.

Kanony dzisiejszej polityki, a co za tym idzie języka polityków zostały już wyznaczone, jak widać. I to nie tylko w naszym kraju. Nie, w tym nie jesteśmy w jakikolwiek sposób wyróżnieni, inni, wyjątkowi. Cały świat kręgu cywilizacji europejskiej jest tym ogarnięty. Tak po prostu. Jesteśmy już tak syci, tak przyzwyczajeni do tego, że ktoś za nas wszystko załatwi, tak ogłupiali… Pod tym względem nasza europejskość jest absolutnie bezdyskusyjna. Uważajmy zatem by brak czujności nie skazał nas na łaskę tych sprytniejszych. Którzy doskonale wiedzą jak zrobić z wolnego obywatela uległego i niesprawiającego problemów niewolnika.

Temu kto się nad nami pochyla z rzekomą troską, my z wielką uwagą patrzmy na ręce, rozliczajmy, dopytujmy. Bądźmy ciekawscy aż do bólu. Nawet jeśli to nas ma zaboleć. Ten ktoś ma w rękach kapitał naszego zaufania i obraca nim bardzo chętnie. Wymagajmy więc.

Nie tylko jednak takim samozwańczym pomagierom przyglądajmy się uważnie. Spójrzmy krytycznie na siebie- jakimi życiowymi nieborakami możemy się stać. A może już nimi po trosze jesteśmy? Jeżeli tak, to na własne życzenie, niestety.

Jak napisał Ryszard Kapuściński w „Lapidarium”:

Boję się świata bez wartości, bez wrażliwości, bez myślenia. Świata, w którym wszystko jest możliwe. Ponieważ wówczas najbardziej możliwe jest zło.”

Nie czekajmy na to, że ten czy ów da nam co obiecał i nie przymykajmy oczu na to jakim kosztem się to odbędzie. Umiejętnie (myśląc!) korzystajmy z tego co już zostało wypracowane przez przeszłe pokolenia. Ale także ze wszystkich sił starajmy się dorzucić coś od siebie- coś wartościowego, dobrego, coś za co podziękują nasi następcy. Bo na pewno nie podziękują za bezmyślną konsumpcję, beznamiętne przeżuwanie owoców pracy innych i stagnację.

Niezależność w myśleniu i działaniu jest bardzo satysfakcjonująca. Małe dzieci, kiedy czują, że są ograniczane krzyczą oburzone: „Ja siam(a)!” My jesteśmy dorośli- nie musimy krzyczeć. Ale może po prostu zróbmy coś dla siebie. Zacznijmy być bardziej samodzielni.

Podobne artykuły