Kto może uczyć studenta? Ano, studenta wyższej uczelni może uczyć ktoś kto ma co najmniej stopień naukowy magistra. A kto może promować doktoranta? Ano ktoś, kto jest co najmniej doktorem habilitowanym. Oczywiście człowiek wykształcony wie, że uczyć się można i trzeba od kogo się da i że nawet od małego dziecka można dowiedzieć się czegoś mądrego. Nie o to mi chodzi, tylko o to, że jeżeli ktoś chce formalnie podwyższać moje kwalifikacje, powinien reprezentować właściwy poziom i posiadać właściwy status. Obowiązuje pewna dość oczywista hierarchia. Na przykład po gimnazjum nie idziemy do podstawówki tylko do liceum, a po liceum na wyższą uczelnie. Ktoś kto ma wyższe wykształcenie i chce się doskonalić dalej, powinien to robić nie gdzie indziej niż na wyższej uczelni.
W takim razie zastanawiam się, co właściwie robią nauczyciele w tzw. Ośrodkach Doskonalenia Nauczycieli? ODN-y nie mają statusu wyższej uczelni ani nie są pod nadzorem merytorycznym wyższych uczelni. Jaki więc mają tytuł do kształcenia i wystawiania dyplomów ludziom, którzy już posiadają wyższe wykształcenie, stopień magistra i obowiązkowe przygotowanie specjalistyczne (w tym przypadku pedagogiczne)?
Skądinąd wiem, że nauczyciele chętnie uczęszczają na kursy ODN, dostają tam certyfikaty i dyplomy, które skwapliwie wpinają do swoich teczek potrzebnych im do awansu zawodowego. Moim zdaniem za nisko się cenią. Oczywiście powinni się doskonalić, ale powinni też pytać o status tego, kto im te certyfikaty wystawia.
ODN-y to takie instytucje, które wrosły w krajobraz i nikt już o nic nie pyta. Są bo są. Podlegają pod sejmiki województw, ale merytorycznie nie podlegają nikomu (chyba, że coś przeoczyłem).
Mój instynkt jajogłowego mówi mi, że niechby sobie były, ale koniecznie powinny podlegać merytorycznej kontroli wyższych uczelni. Albo niechby wyższe uczelnie przejęły funkcje dokształcania nauczycieli. W obecnym stanie rzeczy ODN-y po prostu nie mają tytułu do tego, co rzekomo robią.