Jerzy Janicki przedstawia historię ostatniego wojewody lwowskiego, dr Alfreda Biłyka.
„Dzisiaj już takich nie robią”, wspomina Jerzy Janicki urodzonego 25 września 1889 roku, absolwenta gimnazjum w Brzeżanach, prawnika, który kancelarię adwokacką w Łodzi otworzył, ale togę musiał porzucić, bo wyznaczony został najpierw na wojewodę tarnopolskiego a potem lwowskiego.
Kiedy Niemcy wkroczyli do Lwowa, wojewoda, „Alfred Biłyk wygłasza słynne przemówienie. Mówi, że miasto, które zawsze było Semper Fidelis, odznaczone krzyżem Virtuti Militari, bronić się będzie do upadłego i on, wojewoda, nigdy tego miasta ani jego mieszkańców nie opuści. „
Ale zjawił się we Lwowie premier Składkowski i rozkazał Biłykowi opuścić miasto i dołączyć do ewakuującego się rządu. Alfred Biłyk dotarł do konsulatu polskiego na Węgrzech skąd próbował przedostać się do zajętego już przez bolszewików Lwowa. Gdy okazało się to niemożliwe napisał w hotelu list testament:
„Nie mogłem walczyć we Lwowie gdyż opuściłem go w warunkach, które mogą słowa moje postawić w pozornej sprzeczności z tym czynem. Dalsze moje życie zdaje się nie przedstawiać wartości dla Polski, …chcę ocalić honor… proszę, aby te słowa zostały rozgłoszone, aby nietkniętym został mój honor…niech otrzyma o tym wiadomość moje miasto Lwów”. W drugim liście rozdysponował uczciwie wszystkie publiczne i prywatne, posiadane pieniądze, nie zapominając o przekazaniu portierowi 5 rubli. I popełnił samobójstwo.
Latem, 1994 roku, stałym korespondentem agencji Reutera akredytowanym w Warszawie został angielski dziennikarz, Antoni Barker. Zadecydowała o tym świetna znajomość języka polskiego, nadto pięciu innych, w tym chińskiego oraz długoletnie doświadczenie zdobyte na placówkach zagranicznych. To rodzony, pierworodny i jedyny syn Tońka z Wesołej Lwowskiej Fali, w życiu prywatnym mecenasa Henryka Vogelfänger ze Lwowa.
„Żadni Złotopolscy, żadni Matysiakowie i żaden Bond nie wymiatali tak ulic w niedzielne wieczory jak udawało się to Wesołej Lwowskiej Fali. Co tydzień, w niedzielę o 9.00 wieczorem, wszystkie aparaty radiowe nastawione były na tę falę.”
Działalność Wesołej Lwowskiej Fali to nie tylko rozrywka, to również zbiórka społeczna na FON wobec groźby zbliżającej się wojny.
„Bo to były czasy, gdy szkoły, gminy, powiaty prześcigały się w dozbrajaniu armii, fundując czasem z groszowych składek czołgi, działa, samoloty, umundurowanie i broń. Batiary lwowskie chciały ufundować karabiny maszynowe, same nie dałyby rady, więc wyruszyli w Polskę szukając wsparcia wśród Batiarów w innych miastach Polski.” Po ewakuacji Wesołej Lwowskiej Fali ze Lwowa, Wiktor Budzyński przygotował program dla uchodźców w Rumunii, gdy ruszyli przez Jugosławię do Włoch to i tam bawili Tońko i Szczepko żołnierzy. Sami w mundurach, jeździli od obozu do obozu, czasem czołgając się od okopu do okopu. W Modenie dosłużyli się stopni podporuczników, gwiazdkę do beretu Tońka przypinał osobiście Generał Maczek wręczając mu własną, oderwaną z generalskiego naramiennika. Ten sam generał Stanisław Maczek, któremu za zasługi w obronie wolności Europy polskie władze odebrały obywatelstwo i zakazały wrócić do Polski.
Tońko zaś, po wojnie znalazł się w RPA i tam urodził mu się syn Antoni. Po śmierci żony Tońko wyjechał do Londynu i przez 17 lat wykładał sztubakom w angielskiej szkole łacinę i zasady brytyjskiej konstytucji. „Pokażcie mi, któregokolwiek rewiowego wesołka, który znalazłszy się na obczyźnie mógłby uczyć choćby w niedzielnej szkółce” pisze Jerzy Janicki. Bo takich już dzisiaj nie robią.
Beret Tońka trafił do Muzeum Niepodległości w Warszawie.
Kazimierz Wajda (Szczepko) powrócił do Polski, prowadził audycję „przy sobocie po robocie”. Gdy zmarł w 1955 roku cenzor wykreślił z nekrologu wszystko, co tam koledzy ze Lwowa napisali, bo nie mogło się w nekrologu znaleźć zakazane słowo „Lwów”.
Arcybiskup Antoni Baraniak był więziony bez wyroku sądowego od września 1953 roku, do grudnia 1955 roku. Przesłuchiwano go, co najmniej 145 razy. Gdy umierał wskutek choroby nowotworowej, mówił, iż to cierpienie jest niczym wobec katowania go w więzieniu mokotowskim. Gdy go już niczym nie mogli nakłonić do złożenia podpisu pod fałszywymi zeznaniami przeciw Kardynałowi, wrzucono go na kilka dni bez odzieży do wilgotnej piwnicy. Bez okien, z kapiąca wodą, bez żywności i możliwości załatwiania potrzeb fizjologicznych. Do końca życia był inwigilowany przez służby specjalne PRL. Nikt nigdy nie poniósł za to żadnej odpowiedzialności.
Co się zmieniło?
Umorzenie sprawy Arcybiskupa Antoniego Baraniaka w czerwcu 2011 roku jest krzywdą dla nas wszystkich, śledztwo prowadzone przeciw oprawcom wciąż pokazuje, że winny jest arcybiskup, który przeszkadzał w utrwalaniu władzy ludowej a nie 25 oprawców, którzy w dostatku dożywają sędziwego wieku. A film o męczeństwie Arcybiskupa został pokazany tylko w nielubianej telewizji Trwam.
Czy nie jest słuszne domaganie się od ludzi, którzy pastwili się nad Arcybiskupem, za naruszenie dóbr osobistych, zmuszanie do składania fałszywych zeznań, publiczne ubliżanie nie tylko wydrukowania na ich koszt przeprosin i wysokiego zadośćuczynienia na rzecz zakładu dla niewidomych w Laskach, może nawet, co miesięcznego, publicznego przepraszania w godzinach największej oglądalności w TV? Zapewne dobra, które wskutek swej gorliwości zdobyli pozwolą im na godne życie nawet po zadośćuczynieniu finansowym
Wierni Polsce Lwowiacy, którym udało się przeżyć wojnę i pozostać w ukochanym mieście by narodowe nasze dziedzictwo przed całkowitą utratą chronić, nie mogą liczyć na pomoc Państwa, gdy likwiduje się Radio Lwów.
Zajęto lokal polskiego Radia Lwów we Lwowie z powodu niepłacenia przez tę instytucję czynszu. Niemożność płacenia czynszu wynika z opóźnienia dotacji przyznanych przez MSZ. Sytuacja zagrożenia Radia Lwów była znana ministerstwu i wielokrotnie sygnalizowana przez działaczy polskich ze Lwowa. Bezskutecznie.
Ci, którym zakazane było żyć w Polsce, a zdobyli poza jej granicami środki do życia i pozycję i wciąż o powrocie do Polski marzą, nadal nie są tu mile widziani, udajemy, że ich nie ma. A demonstrujemy swoją wrażliwość na uchodźców z innych krajów.
I wciąż jakaś nienawiść, w sobotnim marszu uczestniczyli potomkowie przedwojennych oficerów Wojska Polskiego, odznaczonych krzyżami Virtuti Militari, wykształconych w przedwojennych uczelniach, którzy po powrocie z oflagu do „wolnej” Polski nie mogli marzyć o powrocie do wojska, najwyżej zawód urzędnika czy sprzedawcy w sklepie. Maszerowali jeszcze żyjący, prześladowani w latach 1945-1957 młodzi wówczas mężczyźni, skazywani na mordercze służby wojskowe, dzieci pamiętające pokazowe procesy “wrogów ludu” pokazywane w kinie zamiast lekcji w szkole, potomkowie rolników odmawiających kolektywizacji i szykanowanych z tego powodu, uczestnicy (i ich potomkowie) wydarzeń, do których dumnie się przyznajemy, iż bezkrwawo epokę komunizmu zakończyły, wierni, których kościół w czasach komunizmu bronił i księża, którzy wiernych bronili.
A władza udaje,że ich nie widzi, nie pamięta też składanych obietnic.
Bożena Ratter
To faktycznie inne myślenie. Teraz już tak się nie myśli… przedwojenna glina…