Między szewcem a fuhrerem, poza dobrem i złem.

W IV p.n.e żył szewc o imieniu Herostrates, który dla zyskania rozgłosu nie zawahał się podpalić świątyni Artemidy. Człowiek ten działał desperacko, pod wpływem emocji, zaś jego czyn nie wynikał z jego własnych talentów. Ot, puścił z dymem głupią świątynię i wpienił motłoch. Ofiar w ludziach nie stwierdzono. Być może, z tego ostatniego powodu o postaci Herostratesa możemy usłyszeć głownie na lekcji polskiego, jako o symbolu człowieka, który za wszelką cenę chce osiągnąć sławę, nawet jeżeli miałby się posunąć do zbrodni (w psychologi określa się to mianem “kompleksu Herostratesa”).

Ale pójdźmy o krok rozpoznawalności dalej. To, co odróżnia kolejną postać od Herostratesa, to wymiar ogólnoludzki, napiętnowanie nie tylko umysłów ale i ciał.

Człowiek odpowiedzialny za tragiczne wydarzenia z pierwszej połowy XX wieku, również zyskał pewną “nieśmiertelność”, jednak w odróżnieniu od Efezjanina, brużdżąc się w pamięci potomnych, jak na kamiennej tablicy. Z wykrzyknikami na początku. Świadomości przyszłych generacji raczej nie grozi amnezja związana z II Wojną Światową.
Adolf Hitler, człowiek, który uruchomił tę fatalną w skutkach spiralę zdarzeń, nigdy nie doszedł by do władzy, gdyby, po pierwsze nie sprzyjała ku temu atmosfera polityczna, po drugie gdyby nie poparcie ludzi i po trzecie, gdyby nie suma cech osobowości Austriaka i umiejętność przekucia ich w czyn. Do dziś wstrząsają nami zbrodnie, których w okresie władzy fuhrera dopuścili się obywatele III Rzeszy, nie tylko poprzez systematyczny akt zbrojny, ale także z powodu bierności zaślepionych i zindoktrynowanych mas. Człowiek ten do dziś ma wielu oddanych wyznawców. Nie twierdzę, że ci ludzie są zaślepieni, dlatego że oddają cześć komuś, kto w ogólnym postrzeganiu jest “zły”, tylko zwyczajnie brzydzę się kultom jednostki wszelakiej.

Przecież kościół, nauczyciele oraz rodzice uczyli nas, aby opowiedzieć się po stronie “dobra”, dewaluując jednocześnie “zło”, tłumacząc nam, że przecież jest ono łatwiejsze, jednocześnie czyniąc zło domeną głupców i słabeuszy. Fakt; to, co wyróżnia Matkę Teresę z Kalkuty, czy Marcina Lutera Kinga, to, że ich końcowe czyny miały zwrot dodatni, nastawione na budowanie, nie zaś na niszczenie. Warto pamiętać, że Adolf Hitler, jak każdy socjalista, czy inny lewak, też z początku chciał dobrze, ale jak zawsze wyszło źle

Do czego zmierzam. Otóż, komunizm i narodowy socjalizm, oba bandyckie systemy, nigdy by nie “wyrosły”, gdyby nie były osadzone w ludziach omamionych wizją (zaczerpniętej od “mądrych głów”) powszechnej szczęśliwości, nawożonej pojęciem “dobra” naszego, nierozerwanie związanym z pojęciem naszej “prawdy”. W obu systemach dojrzewała norma wspólnego narodowego dobra, któremu, z czasem zaczęli zagrażać wrogowie rasowi, jak Żydzi w III Rzeszy, czy wrogowie klasowi, jak burżuje i kapitaliści w ZSRR. W końcu, przy aprobacie ludu utrzymano cały aparat, mający stać na straży statusu quo. Holokaust, Rzeź wołyńska, Rzeź nankińska, jako konsekwencje zbiorowego… myślenia?

Niestety, dzisiaj dostrzegam skłonność mieszkańców świata zachodniego do reinterpretacji pojęć i wydarzeń, o ile odpowiada to filozofii mas (których oni są z reguły członkami, bo jakżeby inaczej). I tak, z ust profesora określającego się na znanym portalu społecznościowym jako “liberalny lewicowiec”(?), usłyszałem zalatującą (to właściwe słowo na te XIX wieczne farmazony) Heglem stwierdzenie, że gdyby na Hiroszimę i Nagasaki wtedy nie spadła bomba, to dzisiaj spadłaby, ale o wiele większa na Europę! No cóż… chwała sowieckim, a jakżeby inaczej – bohaterom – którzy wyzwolili Europę, wbijając w łeb faszystowskiej hydry ostrze drzewca czerwonego sztandaru niosącego pokój. Mordowanie Palestyńczyków przez USrael przy cichym przyzwoleniu zachodu, więzienie w Guantanamo… to inne przykłady, które potwierdzają tę pułapkę reinterpretacji na własną modłę, w jaką wpadły społeczeństwa zachodnie.
W związku z powyższym nasuwa mi się pytanie: gdy dojdzie do kolejnego “kryzysu” (a dojdzie), kto zostanie wskazany na kozła ofiarnego, którego złoży się w obronie wartości “postępowych” europejczyków? No i kiedy światu ujawni się kolejny Breivik, człowiek, który “bohatersko” poświęci siebie – mordując przy okazji swoich białych ziomków – dla idei przetrwania białej rasy… rasy, której to przedstawiciele sami przez wieki dawali dowód własnemu popędowi ku śmierci.

Podsumowując, droga do samorealizacji (to ważne pojęcie w psychologii) realizowana ręką tłumu i jednocześnie w jego interesie jest błędem. W takim układzie, pojęcia “dobra”, czy “zła”, to niejednoznaczne i zawodne konstrukty społeczne, tym samym należy je odrzucić. Pokazałem, jak myślenie w kategoriach “dobra” wspólnego, przy większościowym udziale jakiejś grupy, czy nacji i związanego z ich interesami, może prowadzić do zła (namacalnego cierpienia innych).

Więc jak tu żyć i być?

Zarzućmy na bok wszelkie rozważania eschatologiczne, gdzie w świecie idealnym nasze doczesne uczynki zaważą się na boskiej szali, sprawiedliwości czyniąc zadość, i zapytajmy, czy w obliczu nakreślonej przeze mnie mało optymistycznej wizji świata warto zaznaczyć swoje JA? Jak najbardziej, ale tylko wtedy, gdy, po pierwsze będzie ono wynikową naszych cech osobowości, wolnych od form (w mniejszym stopniu od treści)  przemyconych do naszego mózgu przez apodyktycznego ojca, czy religijnych “apostołów-czandalów”, a z czasem uznanych przez nas za własne i autonomiczne.
Taka droga wymaga ówczesnego uświadomienia sobie swojego czystego JA (w tym celu polecam medytację), to kim naprawdę jestem i czego pragnę, nie zaś tego, jak widzą mnie inni i czego ode mnie oczekują. Zawsze byli na świecie ludzie wrażliwi i nierozumiani. Takie jednostki zlęknione opinią otoczenia, będą usuwały się w cień, chowając się przed źródłem ich cierpień. Być może, niektórych z nich zaprowadzi to do autodestrukcji, a w ostateczności do samobójstwa. Dla takich osób proponuję świadomą postawę “antywerteryczną”: zamiast uciekania w cień – ekspozycja siebie, zamiast odczuwania zranienia – apatia, zamiast zaakceptowania porażki – zmierzenie się z ich źródłem.

Przede wszystkim życie w zgodzie z sobą. Dla jednych, to oddanie się pasji (warto ją znaleźć), dla innych to pomoc konkretnemu człowiekowi, dla jeszcze innych to pomoc konkretnemu zwierzęciu.

Niestety, większość kobiet do końca życia będzie “zmuszonych” realizować społeczną normę “matki żony”, bo choć gnojonej przez męża, to uświęconej przez tradycję (dziękuję Ci mamo, że zdobyłaś się na odwagę). Większość z ludzi, po raz kolejny pójdzie na wybory, bo naiwnie uwierzy, że ktoś podobny do nich, tyle że po otrzymaniu carte blanche na rządzenie ludźmi, może uczynić ich świat lepszym.

(to całkowicie moja własna i prywatna opinia na tematy poruszone powyżej) Maciej Kurzawski

Podobne artykuły

2 thoughts on “Między szewcem a fuhrerem, poza dobrem i złem.

  1. OBSERWATOR

    Niestety ludzi,którzy REALNIE mogą pomóc często NIE CHCĄ

  2. Piotrek

    “Warto pamiętać, że Adolf Hitler, jak każdy socjalista, czy inny lewak, też z początku chciał dobrze” – mówisz że każdy socjalista czy inny lewak ZAWSZE chcą, czy chcieli dobrze? Właśnie nasuwa się mi obraz tego co można zobaczyć jak chcą dobrze socjaliści i komuniści w Korei Północnej…
    Milion osób umiera śmiercią głodową, kraj w ruinie, ale broń atomowa w zasięgu ręki jako straszak – niezły wynik “chcenia dobrze”…

Comments are closed.